Witam wszystkich! Na samym początku chcę wam podziękować za tak miłe przyjęcie mnie. Dziękuję też za wszystkie rady. Dziękuję mojej przyjaciółce Marcie, za wszystkie spacery po korytarzach w szkole i błyskotliwo-kołkowe uwagi. Poli za jej osobę krytycznego krytyka i krytyczny beret, no i wreszcie wszystkim dziewczynom z klasy które mnie męczyły cały tydzień mówiąc "Daj linka!". Mówię tu między innymi o: Magdzie, Marcie, Ani, Sandrze, drugiej Magdzie. Dziękuję za wasz zapał, to bardzo uskrzydla na początku. I wyjaśniam wszystkim: tak, prolog miał być taki krótki. Z resztą, prologi zawsze wychodzą mi krótkie ;)
Tak oto oddaję wam w ręce pierwszy rozdział mojego bloga. Mam nadzieję, że się nie zawiedziecie. Pisarka ze mnie marna, tylko wyobraźnię mam bujną. Enjoy!
______________________________
Rozdział 1
Minęły już cztery miesiące od śmierci rodziców. Trzy od mojej ucieczki z tego poj***nego domu dziecka. Siedziałam w małym pokoiku z jednym oknem, klitce akurat takiej wielkości żeby dało się wstawić łóżko, stolik z krzesłem i komodę. Oprócz tego było jeszcze trochę wolnej przestrzeni, by móc się poruszać trasą drzwi – łóżko - komoda i znowu do drzwi, obok których stało biurko z krzesłem. Właśnie tym się zajmowałam: wydeptywaniem niewidzialnej koleiny chodząc w tą i z powrotem. Próbowałam uporządkować myśli kłębiące się w mojej głowie. Jedyne źródło światła stanowiła lampa wciśnięta w kąt między łóżkiem a komodą. Ściany pokoju były pokryte przeze mnie osobiście pokaźną warstwą plakatów, zdjęć, wycinków z gazet, rysunków i zapisanych kartek z zeszytów. Całe to zbiorowisko makulatury dotyczyło muzyki. Rock, hard rock, metal, glam… Kocham muzykę. Dzięki niej potrafię wyrwać się z tego całego gó*na, w które zamieniło się moje życie i poczuć się tak jakby… na swoim miejscu, czy coś tym stylu. Wskoczyłam na łóżko. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie zahaczyła kolanem o jego ramę.
- Ku*wa mać! – zaklęłam leżąc twarzą w poduszce. – Czemu muszę być taką pierdołą? – zadałam pytanie ścianie. Tak, jakbym miała dostać odpowiedź. Nie ma co Zuza, świrujesz. Doszło nawet do tego, że ucinasz sobie pogawędki ze ścianą. Potrząsnęłam głową, po czym przesunęłam się nad krawędź łóżka. Sięgnęłam ręką pod łóżko i wyciągnęłam walizkę. Leżały w niej moje ”skarby”. W sumie większość z nich to były śmiecie. Przykłady? Pęknięta piłeczka ping-pongowa. Centymetrowe ogryzki z ołówków. Papierki po gumach do żucia. Ale pod tym wszystkim leżała szklana ramka ze zdjęciem przedstawiającym trzy uśmiechnięte osoby stojące na plaży. Szczupła kobieta o czarnych włosach w bluzce z napisem „Listen to Led Zeppelin or die” trzymała za rękę niezbyt wysokiego mężczyznę, dobrze zbudowanego, z lekkim zarostem. Między parą, zza nóg matki, wychylała się góra pięcioletnia dziewczynka o twarzyczce aniołka i kręconych blond włosach. I wszyscy tak ku***sko szczęśliwi. Dopiero po chwili zorientowałam się, że coś kapie na ten wręcz idylliczny obrazek. Łzy? Świetnie, znowu się rozkleiłam. Szybkim ruchem wytarłam zdjęcie i oczy. Nie mogę tu zostać, bo się rozryczę. Jestem chyba masochistką, przecież dobrze wiem co się dzieje, gdy patrzę na stare zdjęcie rodziców ze mną. Założyłam trampki i kurtkę, ale zostawiłam ją rozpiętą, żeby dobrze było widać bluzkę logiem AC/DC. Zerknęłam na zegarek stojący na komodzie. Świetnie, druga w nocy. Gdzie można by pójść o tej godzinie…? Pomysł wpadł mi do głowy razem z pierwszymi dźwiękami „Welcome To The Jungle”, którego słuchałam ostatnio w ilościach przekraczających jakiekolwiek pojęcie. Wyjrzałam zza drzwi na niewielki korytarz. W salonie świeciło się światło i słyszałam dźwięk cichej rozmowy. Specjalnie zaszurałam głośno nogami, zgarnęłam dwadzieścia dolców z półki na ścianie naprzeciwko i stojąc w otwartych już drzwiach wejściowych zawołałam:
- Leah, chcecie coś ze sklepu?
- Emm… nie, dzięki mała. A co, idziesz coś kupić?
- Tak, skoczę szybko po… oranżadę. – strzał w dziesiątkę. Tutaj nigdy jej nie ma, trzeba zawsze latać do monopolowego. Aż się uśmiechnęłam z samozadowolenia.
- No dobra. Tylko wróć szybko i uważaj, ok? – usłyszałam dziewczynę z salonu.
- Jak zawsze Le. Zaraz wrócę – odpowiedziałam, po czym już mnie nie było. Zbiegłam jak strzała ze schodów. Gdy wyszłam na zewnątrz głęboko odetchnęłam zadymionym, wielkomiejskim powietrzem. Kochane Los Angeles. Do sklepu był tylko kawałek, był on dosłownie za rogiem. Tak w ogóle, nie przedstawiłam wam jeszcze Leah. Leah Martinez to urocza dziewczyna meksykańskiego pochodzenia. Jest starszą siostrą Andrei, jednej z dziewczyn, z którymi się przyjaźnię. Ma 25 lat i pracuje jako kelnerka i striptizerka w Whiskey A Go-Go. Nie jest to zbyt chwalebny zawód, ale raczej muszę się zamknąć, ponieważ to ona i jej chłopak Dave zapewniają mi mieszkanie i życie jako takie. Leah jest moją najlepszą przyjaciółką, najlepszą, jaką kiedykolwiek miałam. To właśnie do niej poszłam po mojej „wielkiej” ucieczce. Jej chłopak Dave jest baseballistą w miejscowej drużynie. Nie jest jakimś wybitnym graczem, ale trochę kasy dostaje. I to jedyna rzecz, jaką w nim lubię. Para użyczyła mi pokoju w swoim mieszkaniu, za co chyba nigdy w życiu nie dam rady się im odwdzięczyć. Weszłam do sklepu czynnego całą dobę i rozejrzałam się. Oprócz zaspanej kasjerki nikogo nie było. Kupiłam oranżadę i wracałam do domu drugą stroną rzędu domków, w którym mieściło się też moje lokum. Tuż koło mojej klatki była wąska uliczka, którą dało się przejść na właściwą stronę. Skręciłam w nią. Kurczę, właśnie zaczęła się ostatnia piosenka na Appetite, a mianowicie „Rocket Queen”. Hm, dość długo mnie nie było. Byłam dokładnie w połowie mojego skrótu, kiedy się o coś potknęłam.
- KU*WA! – wydarłam się w momencie, gdy doszła do mnie, że leżę. Najpierw upewniłam się, czy odtwarzacz jest cały. Uff, cały. Następnie namierzyłam i pochwyciłam moją bezcenną oranżadę. Dopiero później sprawdziłam czy mi się nic nie stało, wstałam i otrzepałam się. Postanowiłam jeszcze zobaczyć o co się tak spektakularnie wy***ałam. W niewyraźnym świetle dostrzegłam zarys… ludzkiej nogi. Zmroziło mnie, no bo co do jasnej cholery robi człowiek w bocznej uliczce między śmietnikiem a stertą zasyfionych kartonów?! Moja chora wyobraźnia podsunęła mi od razu najgorsze scenariusze. Możliwe, że to były zwłoki. Brrrr. Szybko otrząsnęłam się z tej myśli. Ale trzeba sprawdzić. Podeszłam bliżej. Pod poczochranymi włosami faceta (bo to zdecydowanie był facet, patrząc po budowie ciała) namierzyłam szyję i delikatnie zbadałam puls. Jest. Odetchnęłam z ulgą. Chcą nie chcąc poczułam zapach zalatujący od tego mężczyzny – alkohol. Czyli zwyczajnie zaliczył zgona. Pokręciłam głową dając upust mojej pogardy dla głupoty i słabości ludzi. No ale co teraz zrobić… myśl Zuza, do ku*wy nędzy, użyj tego blond mózgu. No dobra. To może być jakiś zboczuch. Albo morderca. Złodziej lub gwałciciel. Pewnie nadal analizowałabym tą sytuację z pomocą zdrowego rozsądku, ale wtrąciło się sumienie ze swoim cholernym współczuciem. A co jeśli to tylko zwykły facet, który wypił za dużo i teraz leży w tym nieciekawym zaułku, narażony na tych wszystkich bandytów? Zdecydowanie jestem za dobra. Podążając za tym cichym głosikiem w mojej głowie (pierdolę, ja już głosy słyszę?) schowałam odtwarzacz do kieszeni kurtki, a oranżadę wzięłam pod pachę. Złapałam faceta za ręce i użyłam całej mojej siły, żeby go przesunąć. Kuź*a, pojebało cię dziewczyno!” uświadomiłam sobie, próbując zaciągnąć tego nawalonego gościa na klatkę schodową. Całkowicie mnie po*ebało, nie ma co.
- Jezu, ile ty ważysz człowieku?! – wystękałam, tak jakbym miała liczyć na jakąkolwiek odpowiedź. Zdałam sobie sprawę, że ten zgonowicz miał na oko prawie dwa metry wzrostu i ważył jakieś sto kilo. Tak, jeszcze ci idiotko przepukliny brakuje. Na słuchanie sumienia mi się wzięło. Wreszcie przytachałam go pod drzwi klatki. Lampy na tym kawałku ulicy znowu były przepalone, więc dalej nie miałam pojęcia, jak wygląda człowiek któremu prawdopodobnie ratuję życie, a na pewno portfel. Odsapnęłam chwilę oparta o ścianę budynku, po czym z nowym pokładem determinacji zaczęłam wciągać ten wielki wór kartofli do klatki. Wreszcie trochę światła! Obrzuciłam gościa pobieżnym spojrzeniem. Kowbojki, skórzane spodnie (?!) i jeansowa kurtka. Twarzy wciąż nie było widać, bo zasłaniały ją skołtunione włosy farbowane na blond z czarnymi końcówkami. Nie ma co, niezły image. To chyba było najdłuższe wchodzenie na pierwsze piętro w moim życiu. Po cichu otworzyłam kluczami drzwi do mieszkania. Ciemno i cicho. Jak najciszej, żeby nie obudzić Leah i Dave’a, przetaszczyłam schlanego gościa do mojego pokoju i zamknęłam drzwi na zasuwkę. Zdjęłam z faceta kurtkę i buty, po czym przewaliłam go na łóżko. Ale się zmachałam, jak nigdy wcześniej w życiu. Usiadłam na krześle koło biurka. Zdjęłam trampki i swoją kurtkę, po czym powolutku, tak żeby uniknąć wybuchu, odkręciłam oranżadę. O mój ty afrodyzjaku, napoju bogów, mój ty Jacku Danielsie w innym wcieleniu! Chwilę rozkoszowałam się smakiem napoju.
- Zrobiłam dobry uczynek. Oby ten gościu był tego wart – mruknęłam. – Mam nadzieję, że ktoś tam w górze to zanotował! - p
owoli przeniosłam wzrok na osobnika leżącego na moim łóżku. Wtedy ciekawość wzięła nade mną górę. Poprawiłam lampę, to znaczy ustawiłam ją tak, żeby bardziej oświetlała chłopaka. Bo mimo wszystko był raczej dość młody, trochę po dwudziestce. Zabrałam się za rozplątywanie jego włosów. I im więcej jego twarzy było widać, tym coraz mniej wierzyłam w to, co widzę. Moje oczy musiały osiągnąć wielkość pięciozłotówek, a brwi podejść pod linię włosów.
- O. Ja. Pier. Do. Lę. – wykrztusiłam z siebie, będąc w stanie ciężkiego szoku. Oto bowiem miałam przed sobą nieprzytomnego, schlanego do granic możliwości basistę Najniebezpieczniejszego Zespołu Świata – a mianowicie Duffa McKagana.
- O k*źwa.
***
Nie spałam całą noc. Kto by spał, gdyby miał w swoim pokoju jednego z najbardziej pożądanych facetów świata? Cały czas siedziałam i patrzyłam się na niego. Kurde, czy to podchodzi pod paragraf o prywatności? Chyba zachowuję się jak jakaś groupie. Zerknęłam na zegarek. W pół do ósmej. Dave wyszedł godzinę temu na trening, a Leah niedługo wstanie. Światło wpadało przez okno i oświetlało twarz Duffa. Znowu wlepiłam w niego gałki oczne. Uhhh, nie mogę tak siedzieć i się na niego gapić! Jak najciszej zeszłam z krzesła na którym siedziałam i wyślizgnęłam się na korytarz. Poszłam do łazienki i się ogarnęłam. Wzięłam szybki prysznic i założyłam świeże ubrania – parę porozdzieranych jeansów i koszulkę z podobizną wydzierającego się Stevena Tylera. Następnie po wymownym burczeniu w moim brzuchu skierowałam się do kuchni. Zastałam tam Leah robiącą kawę.
- Hej Suzi! – powitała mnie radośnie. – Spałaś dobrze?
- W ogóle nie spałam – odparłam ze stoickim spokojem, rozglądając się, co by tu zjeść… Kanapka z serem czy szynką… Oto k*źwa jest pytanie.
- Jezu, to jak ty jeszcze żyjesz?! – zawołała zaskoczona. – To może ja ci kawy zrobię. No, a powiesz mi, co cię doprowadziło do takiego stanu? – zapytała, wyjmując drugi kubek z szafki.
- W życiu mi nie uwierzysz – odparłam z uśmiechem niczym kot z Alicji W Krainie Czarów.
- Wiele rzeczy już słyszałam. Mów mała.
- No dobrze… - zaczęłam. Hmmm, wydaje mi się, że to będzie jedna z tych dłuższych rozmów.
***
Duff wreszcie się ocknął. Pierwszą rzeczą, jaką zauważył (albo raczej poczuł) był wręcz niemożliwy do opisania, ku***ski ból głowy. Obrócił się w prawo i otworzył oczy. Na wprost zobaczył siebie. A raczej plakat z „Hit Parader” z nim i jego błędnie napisanym nazwiskiem, ktoś zakreślił błąd i zapisał wielkimi literami „EPIC FAIL”.
- Co k**wa…? – powiedział po obejrzeniu reszty ściany, na której znajdowało się mnóstwo zdjęć kapel rockowych. Podniósł się do pionu. Zaowocowało to kolejną falą tępego bólu w głowie. Rozejrzał się po pokoju, który był prawie że klaustrofobicznie mały. ‘Gdzie ja jestem?’ ; to pytanie nie dawało mu spokoju. Zlustrował się wzrokiem. Ktoś zdjął z niego kurtkę i buty, do tego miał czymś u**bane spodnie. No tak… co mogło się wydarzyć? Pewnie to co zwykle. Ostatnią rzeczą, którą pamiętał z poprzedniego wieczoru było imprezowanie ze Slashem i Stevenem w Roxy. ‘Taa, pewnie znowu się schlałem i próbując dojść do domu wylądowałem w jakimś rynsztoku’ pomyślał chłopak ze sporą dozą zgryzoty. No tak, to by wyjaśniało jego zapach. Powąchał swój T-shirt.
- Ja pierdolę! – skomentował swój smród. ‘Hej, chwileczkę. Tylko kto miał tyle litości, żeby przytachać jakiegoś schlanego, śmierdzącego gościa do siebie do mieszkania? A może to jakaś pi****ona groupie?’ kontynuował swój wewnętrzny monolog Duff. Dokładnie w tym momencie, gdy już chciał wstawać, drzwi delikatnie uchyliły się i do środka wsunęła głowę jakaś dziewczyna. ‘O ku*wa’ pomyślał. ‘Jaka ta ona jest śliczna’. Miała lekko opaloną cerę, duże, niebieskie oczy, pełne usta i długie, kręcone blond włosy. Gdy zauważyła, że chłopak nie śpi, zatrzymała się w pół kroku. A Duff nie mogąc znieść komizmu sytuacji, posłał jej jeden z tych swoich najbardziej olśniewających uśmiechów. Dziewczyna zmieszała się totalnie i zarumieniła. Basista nie wytrzymał i zaczął chichotać. ‘Gdyby widziała teraz swoją minę!’
***
Wchodząc do pokoju zupełnie się nie spodziewałam, że nie będzie spał. K*źwa, po prostu nie byłam na to przygotowana. Cud, że nie rozdziawiłam ust, choć niewiele mi brakowało. Patrzyłam się na niego w osłupieniu i chyba wtedy postanowił mnie dobić. Już miałam się odezwać, a właśnie wtedy musiał się uśmiechnąć. Po jakiego ch*ja człowieku?! Nie widzisz, że za chwilę wykituję i bez tego?! Teraz już byłam rozpieprzona do reszty. ‘BOŻE, CZEMU ON MUSI TAK ZAJEBIŚCIE WYGLĄDAĆ?!’. Zuza, Zuza, Zuza, ogarnij się! Chyba bardzo śmiesznie wyglądałam, bo zaczął się śmiać. Chcąc nie chcąc, też się uśmiechnęłam. Poczułam się odrobinę pewniej. Przypomniałam sobie minę Leah gdy jej powiedziałam, kogo przenocowałam u niej w mieszkaniu. Weszłam do pokoju, zamknęłam za sobą drzwi i opadłam na krzesło naprzeciwko Duffa, który już się ogarnął i usiadł na łóżku. Doznałam nagłego strzału adrenaliny.
- Jestem Zuza – zaczęłam
- A ja Duff. Ale to już pewnie wiesz. – powiedział, rzucając spojrzenie na moją „ścianę chwały”.
- Taaak… lubię wasze Appetite. Można by powiedzieć, że uwielbiam – posłałam mu szeroki uśmiech.
- Fajnie – też się uśmiechnął. Jak on wtedy bosko wyglądał… - A powiesz mi, co tutaj robię?
- Hah, no wł-właśnie, j-ja chcia-ałam…
- Ej, Zuz, nie jąkaj się!
- Zuza.
- Że co?
- Na imię mam Z-U-Z-A.
- Zjuza.
- Zuza.
- Zjuzza.
- Zuza! Człowieku, to jest serio takie trudne? – roześmiałam się. Jak to możliwe, że on nie umie tego powiedzieć? – Hahahahahahahahahaha, jaką masz minę! – rozwalił mnie tym. Jakim cudem nie umie wymówić mojego imienia?
- No co… Nie śmiej się, Zuz…
- Nie męcz się już – wyksztusiłam, gdy udało mi się złapać oddech. – Możesz mi mówić Zuz. Pytałeś się, jak się tu znalazłeś, hm?
- Tak. - powiedział. G
dy wyczekująco na mnie popatrzył, znowu wzięła mnie… trema? Strach? No ale wreszcie mu opowiedziałam, jak się tu znalazł. Nie przerywał mi w ogóle. W miarę mojej relacji spuszczał powoli wzrok na swoje stopy. W takiej pozycji zastygł i dopiero jak spytałam się go czy coś się stało, spojrzał z powrotem na mnie.
- Tak – odpowiedział. Widząc moje zdumienie kontynuował. – Czuję się strasznie głupio, wiesz? Bo to mogłem nie być ja i mogłaś uratować jakiegoś żula lub kogoś jeszcze gorszego. Gdzie ty miałaś wtedy mózg?! Przecież mogło ci się coś stać! A poza tym, schlałem się jak jakiś idiota nie do końca świadomy swoich czynów, k**wa mać, i wylądowałem nie wiadomo gdzie! No i ty przecież mnie ciągnęłaś, mogłaś sobie coś zrobić! I to wszystko k**wa przez moją głupotę. Trzeba było mnie tam zostawić, wiesz? Przynajmniej dostałbym jakąś pieprzoną nauczkę!
- zamurowało mnie po raz kolejny. Nie tak sobie wyobrażałam wspaniałego Duffa McKagana. Jego wybuch był dla mnie taki nieoczekiwany i niezrozumiały. Co mu się na mózg rzuciło? A może taki jest naprawdę…? Ta opcja była przerażająca, bo nie chciałam żeby ktoś, kogo podziwiałam, był taki. W moich oczach zaczęły zbierać się łzy. Głupia dziewczyno, będziesz przy nim płakać? No nie. Znowu się rozryczę. Pierwsza łza zaczęła spływać mi po policzku. Jaka ja jestem żałosna.
- Ej, Zuz, co jest? – spytał, gdy zauważył co się ze mną dzieje. – Co ci… To przeze mnie? Przepraszam… - w chwilę znalazł się obok mnie, przykląkł i położył mi rękę na ramieniu. – Przepraszam, nie chciałem cię urazić, naprawdę! Już taki jestem, wybacz… Ale chica, nie płacz już, ok? Nic na to nie poradzisz, że ze mnie taki mało czuły dupek. No, nie płacz – otarł swoim kciukiem łzę z mojego policzka. Świtnie, pewnie teraz jest mu jeszcze bardziej głupio.
- N-nie mów ta-ak. J-już jest okk-ej – wydukałam. – Ja tak mam, seri-o-o, jest ok.
- No dobra… załóżmy, że ci uwierzyłem. – powiedział. Zamyślił się na moment i dodał – Ale nic sobie nie zrobiłaś? Nie naciągnęłaś czy coś? – pokręciłam przecząco głową, ale on najwyraźniej musiał się złajać do końca. – Trzeba mnie było tam zostawić w tej uliczce, takim jak ja się nie pomaga, wiesz, doceniam co zrobiłaś, ale…
- Oh, skończ już to pieprzenie – weszłam mu w słowo. No, to już bardziej przypomina mnie. – Wiesz, możesz skorzystać z prysznica, ja dam ci jakieś świeże ciuchy i zjemy coś, ok.? – zapytałam się lecz nawet nie dałam mu dojść do słowa. – Pewnie że ok, jak na razie jesteś moim gościem i muszę cię jakoś przyjąć. Chyba że chcesz wracać, tam, skąd przyszedłeś. Ale nie ukrywam, że byłoby miło zjeść z tobą późne śniadanie – dokończyłam. Ahhh, jaka ja jestem podła. W rewanżu za ocalenie mu tyłka nie odmówi tego. Podła ja.
- Emmm, jeśli tak sprawę stawiasz to zostanę trochę – odparł lekko zagubiony moim monologiem tyrana. – Chyba świat się nie zawali, jeśli poznam bliżej jedną fajną dziewczynę – uśmiechnął się i wstał. ‘Boże, jaki on wysoki’ przeleciało mi przez głowę. Ja i moje metr siedemdziesiąt coś możemy iść się schować. Także się podniosłam, skoczyłam do sypialni Leah i Dave’a i wygrzebałam jakąś dużą koszulkę i szorty, bo inne spodnie byłyby dla Duffa przykrótkie, no a szorty jak szorty… Pochwyciłam jeszcze świeży ręcznik i wepchnęłam to wszystko chłopakowi w ręce, po czym pokazałam mu gdzie jest łazienka. Leah wyszła jakiś czas temu na dzienną zmianę do Whiskey, więc mieszkanie było puste. Skierowałam się do kuchni w celu zrobienia czegoś do jedzenia.
***
W TYM SAMYM CZASIE W HELLHOUSE
- Gdzie do ch**a Pana jest ten zidiociały, otumaniony oparami wódki alkoholik?! – Axl wydzierał się na cały dom. Złapał do połowy opróżnioną butelkę Jack Danielsa i rzucił nią o ścianę. Izzy ledwo zdążył uchylić głowę przed lecącym pociskiem. Butelka z hukiem rozbiła się o ścianę, a alkohol zostawił bursztynową plamę na tapecie.
- Ku**a Axl, ogarnij się człowieku! – krzyknął do rudego Slash, któremu odłamek szkła przeleciał tuż przed twarzą.
- JAK JA MAM BYĆ SPOKOJNY?! Za godzinę mamy być w Geffen, a tego debila nie ma! Jak więc do cholery mam być SPOKOJNY?! – wrzeszczał dalej Axl, szukając następnej rzeczy do zniszczenia.
- Normalnie. – powiedział jak zwykle opanowany Izzy. – To jego sprawa, co się z nim teraz dzieje. To Duff, możliwe że albo przenocował u jakiejś dziwki i będzie na nas czekał w biurze, albo schlał się, skończył w jakimś rowie przy drodze i teraz nawet nie wie, z której strony ma przyrodzenie a z której dupsko. – podsumował Izzy. – Chodźcie chłopaki. Steven! – zawołał. Coś się poruszyło pod stertą zgniecionych puszek po piwie i pudełek po pizzy. – Rusz dupę i chodź – rzucił, po czym złapał dziko rozglądającego się wokalistę i wyszedł.
- Tak jest, mą dżeneral! – powiedział Slash i zasalutował. Podśmiewając się wyciągnął wpół przytomnego Adlera ze sterty śmieci, przerzucił sobie przez ramię i wyszedł.
Wiesz co ?
OdpowiedzUsuńBaaaardzo spodobał mi się ten pierwszy rozdział :D
Od dawna nie mogłam trafić na jakiś porządny blog, a tu w końcu COŚ :>
No tylko szkoda, że tak mało rozdziałów. Trudno. Zabieram się za resztę :>