Witam serdecznie w części II świątecznego Rozdziału 6 :D Mam nadzieję, że Wam się spodoba. I wybaczcie, że rozdział taki rozczłonkowany, ale gdybym chciała go na raz przepisać i opublikować, chyba nigdy byście się nie doczekali kontynuacji ;) Ach, jeszcze jedno: dialogi pisane kursywą są w innym języku. Jeżeli będzie pojawiało się wspomnienie, najprawdopodobniej będzie zapisane między " ". Nie przedłużając: enjoy!
Rozdział 6, Część II
- Boże, Stradlin! Co ty do cholery narobiłeś?! - krzyknęłam otwierając okno.
Cała kuchnia była w dymie. A zostawiłam Izzy'ego samego tylko na chwilkę, dosłownie parę minut.
- No... nie przypilnowałem...
- A co ci się spaliło? - zaglądałam niczym pies gończy do każdego garnka. Gdy nie znalazłam w nich źródła dymu i smrodu, z ciężkim sercem uchyliłam drzwiczki piekarnika. Czarne węgielki we wnętrzu były kiedyś dorszem. Jęknęłam przęciągle.
- Przepraszam...
- Przepraszam-sraszam. Ciesz się, że zrobiłam na zapas - rzuciłam mu mordercze spojrzenie i skierowałam swe kroki do lodówki.
Chłopakowi kazałam pozbyć się "skwarek", a sama przygotowałam następną porcję ryby. Już 22 grudnia... Razem z Izzy'm trzeci dzień wyczyniamy nasze kuchenne popisy, z jako takim skutkiem. Raczej sięnie potrujemy. Raczej.
Praca z brunetem to istna przyjemność. Nie zadaje zbędnych pytań, nie rozprasza mnie ani nie utrudnia pracy. Nie to, co Duff. Jak jego poprosiłam o pomoc... Boże, non stop albo się do mnie przytulał, albo coś podżerał, , albo robił mnóstwo innych, denerwujących mnie rzeczy. Co do przytulania to OK, no ale jak kroję bardzo bardzo ostrym nożem? Proszę...
A z Jeffem jest lepiej. Gawędzimy sobie o różnych pierdółkach. Raz zagadnął mnie o język polski.
" - No język jak język. i wcale nie taki trudny - rzuciłam z uśmiechem.
- Co to znaczy? - chłopak rzucił mi spojrzenie połączone z tym moim ulubionym uśmiechem znad doprawianego sosu śmietanowego. Do karpia.
- Że nie jest taki trudny. A może spróbuję cię nauczyć jakiejś kolędy po polsku?
- Aha, chętnie! - znów się wyszczerzył.
- No to jadę:
Dzisiaj w Betlejem, dzisiaj w Betlejem
wesoła nowina,
że Panna czysta, że Panna czysta
porodziła Syna.
wesoła nowina,
że Panna czysta, że Panna czysta
porodziła Syna.
Chrystus się rodzi,
nas oswobodzi,
Anieli grają,
króle witają,
pasterze śpiewają,
bydlęta klękają,
cuda, cuda ogłaszają...
nas oswobodzi,
Anieli grają,
króle witają,
pasterze śpiewają,
bydlęta klękają,
cuda, cuda ogłaszają...
- Eeee? Ty się dobrze czujesz? To brzmi jak bełkotanie Slasha po pijaku! - zawołał chłopak z oczami jak pięciozłotówki, na co ja wybuchnęłam gromkim śmiechem.
Stwierdziliśmy, że lepiej zostać przy angielskim.
- Właśnie, a skąd ty tak dobrze znasz angielski? - zapytał się.
- Rodzice twierdzili, że przyda mi się znajomość języków. Że wszystko będzie... łatwiejsze, wiesz, żeby... porozumiewać się z... innymi - Zuza odwróciła wzrok od świdrujących oczu chłopaka i skupiona na wyrabianiu ciasta, raz po raz pociągała nosem. - Brakuje mi ich, strasznie - zaryzykowała spojrzenie na Izyy'ego, ale jego smutny wraz twarzy spowodował tylko wybuch płaczu.
Chłopak od razu objął mnie ramionami i nie puszczał, dopóki całkowicie się nie wypłakałam."
Otrząsnęłam się z chwilowego zamyślenia i zamknęłam drzwi lodówki. Wzięłam głęboki oddech, by uspokoić emocje.
- Jeff, na razie nie jesteś mi potrzebny - zadziałało to jak zaklęcie, chłopak od razu odwrócił się do mnie z mieszaniną radości i smutku w spojrzeniu. Jak on to robi, do cholery?!
- Na pewno?
- Tak, tak, na pewno. Znikaj mi z oczu, jak będziesz potrzebny to zawołam - obiecałam i wróciłam do pasjonu... nie oszukujmy się: nudnego zadania, jakim było obrabianie ryby.
Izzy stanął na moment niezdecydowany na środku kuchni, jednak po chwili wzruszył ramionami i wręcz pogalopował do chłopaków. Gdy oni wyprawiali nie wiadomo co, ja zmagałam się z piekielnym jedzeniem. Po dwóch godzinach miałam tego serdecznie dość, więc zerwałam z siebie fartuch i ostentacyjnie rzuciłam go na krzesło. W zamian otrzymałam ładny tuman mąki i innych proszków bliżej niezidentyfikowanych. Odganiając się od tej "chmurki" wyszłam z miejsca mej pracy (?) i postanowiłam poszukać moich kochanych, naćpanych i nawalonych chłoptasiów.
Hmmm, salon pusty. Po garach też nikt nie napier*ala, więc próby nie mają. No to dwie opcje: wyszli lub przedawkowali i zwijają się w śmiertelnych konwulsjach. Lepiej nie ta druga opcja, bo nie miałby kto pochłaniać tego całego żarcia, które przygotowałam. Byłam w połowie schodów, gdy doszły mnie jakieś śmiecho-chichy z piętra. Aha. W sumie to dobrze, że zapewniają sobie rozrywkę w domu, a nie szlajają się po klubach. Oby nie zamówili Dam Lekkich Obyczajów, bo za tymi nie przepadam. Albo żeby nie zabawiali się sami ze sobą... (Tak, macie rację. Jak szukałam chłopaków wstąpiłam do Stradlinowskiego gabinetu i sobie niuchnęłam, hihihihi).
W miarę możliwości skradając się, przystawiałam drzwi do kolejnych uszu... Emm, uszy do kolejnych drzwi. I wtedy znowu doszły mnie śmiecho-chichy. Z MOJEGO POKOJU.
Adrenalina, która we mnie w tymże momencie wstąpiła, zneutralizowała część działania narkotyku. Z moją popisową miną "DA FUQ?!" w mgnieniu oka znalazłam się przy drzwiach do mojej oazy harmonii, otworzyłam wrota i... Zastałam całkowity brak harmonii. Krajobraz á la po przejściu tornada. Dwie rozczochrane, ciemne czupryny przeczesujące moje rzeczy, wcześniej leżące w jako takim porządku w szafkach, teraz chcące zawładnąć każdą prostą, krzywą, czy cholera okrągłą powierzchnią w moim pokoju. Kolejne dwie czuprynki, ruda i blond, napier*alają się tamponami. A piąta czuprynka, też taka blond, z nieschodzącym zacieszem na ustach, przymierzała mój stanik na swój brzuszno-klatowy dywan.
Nagle wszystko zamarło. Ruszał siętylko Steven odwrócony do mnie plecami, grzebiąc przy zapięciu i mamrocząć cos w stylu "Na Stradlinie lepiej leżał"... Krew mnie zalewa. Blondi wreszcie się skapnęła i przypatruje się mojej osobie z wielkim "O" na usteczkach.
Raz.
Dwa.
Trzy.
Cztery.
Pięć.
Sześćsiedemosiemdziewięćdziesięć.
- WYPIER**LAĆ Z MOJEGO POKOJU!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! BO JAK NIE TO PRZEROBIĘ WAS NA PSIĄ KARME, KUR*@!!! - ups, liczenie nie pomogło. Zamykam oczy i biorąc głęboki oddech, znów liczę do dziesięciu.
Cztery osoby wymijają mnie pędem w drzwiach. Piąta kładzie swoje ręce na moich biodrach i namiętnie mnie całuje. Obojgu nam przebiega po plecach dreszcz ekscytacji, u mnie potęgowany niesamowitą wściekłością.
- Duff, ja nie żartuję z tą psią karmą... westchnęłam miedzy naszymi coraz bardziej wyrafinowanymi pieszczotami. Blondyn oderwał na chwilę jedną z rąk od mojego ciała, i po wciągnięciu mnie do pokoju, zatrzasnął drzwi.
- Na pewno? W takim razie będę bardzo przystojną psią karmą, prawda? - wymruczał mi do ucha. Jezuuuu, oszaleję kiedyś przez niego.
- Yhyyyym - to była jedyna odpowiedź, na jaką był mnie stać w tym momencie.
Blondyn nerwowym ruchem zrzucił większość rzeczy z mojego łóżka na podłogę, po czym zajęliśmy zrobione miejsce. Kończyłam właśnie rozpinać guziki koszuli blondyna, a ten wyją spinkę przytrzymującą moje włosy, co pozwoliło opaść im falami na moje ramiona.
XXX
DUFF
Napawałem się jej widokiem, w całej okazałości. Jeszcze tylko bielizna stała na mojej drodze. Czułem jej złość, jej wściekłość. Jeśli zrobi to pod wpływem impulsu, czy ona... będzie szczęśliwa? Ostatnimi siłami walcząc z instynktem, spytałem się:
- Zuz, czy ty... czy moglibyśmy... chcesz tego?
Nie musiałem kończyć, doskonale wiedziała o co chodzi. Wyraźnie wyrwałem ją z jakiegoś stanu umysłu, zamyślenia... Jakby z haju. Osobiście byłem trzeźwy, wyjątkowo w czasie Świąt, dla niej, ale ona chyba coś ćpała. Popatrzyła się lekko zamglonym spojrzeniem prosto w moje oczy, a w jej szarozielonych tęczówkach dostrzegłem smutek. Pokręciła delikatnie głową i zsunęła się ze mnie na bawełnianą pościel. Wciąż buzujące we mnie hormony sprawiały, że miałem ochotę posiąść ją tu i teraz, w tym właśnie momencie. Ale jakaś część mojej świadomości podpowiadała mi, że ona nigdy by mi po czymś takim w pełni nie wybaczyła. To ona ma prawo zadecydować, nie ja. Ona. Moja Zuz. Moja najukochańsza. Jedyna istota, którą kocham tak bardzo, a która nie chce mi dać tego czego pragnę. Dlatego tak intrygująca, pociągająca. Okręciłem sobie jeden z jej loków wokół palca, tak jak lubiłem najbardziej, i bawiąc się nim, zacząłem nucić.
How could she look so fine?
How could it be she might be mine?
How could she be so cool?
I've been taken for a fool so many timesIt's a story of a man
who works as hard as he can
Just to be a man who stands on his own
But the book always burns
as the story takes its turn
An leaves a broken manHow could she be so cool?
How could she be so fine?
I owe a favor to a friend
My friends they always come through for me,
yeah
It's a story of a man
who works as hard as he can
Just to be a man who stands on his own
But the book always burns
as the story takes its turn
An leaves a broken man
If you could only live my life
You could see the difference you make to me
To me
I'd look right up at night
and all I'd see was darkness
Now I see the stars alright
I wanna reach right up and grab one for you
When the lights went down in your house
Yeah that made me happy
The swear I make for you
Yeah... I think you know where that comes from
- Ładne to - powiedziała. Uśmiechnąłem się szeroko.
- Takie tam... Pracuję nad tą piosenką jakiś czas, ale czegoś mi brakuje... Sam nie wiem czego - zamyśliłem się na moment i nie zauważyłem, gdy blondynka wstała i zaczęła się ubierać. Doszło do mnie jedynie jej westchnięcie, gdy oceniała efekty najazdu mojego i chłopaków.
- Pomogę ci sprzątnąć - powiedziałem i zabraliśmy się do roboty.
XXX
Po ogarnięciu całego zamieszania w pokoju, polegliśmy na łózko i wtuleni w siebie leżeliśmy przez długi czas. Przyłożyłem swoją głowę do jej piersi i wsłuchiwałem się w jednostajny rytm jej serca. Jeden z moich ulubionych dźwięków.
I oczywiście, znowu Steven. Zajebię.
Wparował do pokoju, wywrzeszczał moje imię na całą okolicę, dorzucił "chodź ch*ju, byliśmy umówieni!" i uciekł poz zasięg mojego rzutu koszulą. Do tego Zuza się przestraszyła i wydarła się wniebogłosy, więc dzwoniło mi teraz w prawym uchu. Zajebię gnojka...
Pocałowałem przelotnie dziewczynę, dodałem że niedługo wrócę, a po skompletowaniu mojego ubioru ruszyłem do debili, których zwę przyjaciółmi. I razem udaliśmy się na zakupy - po sukienkę dla mej lubej. Po serii wielu, wielu, wielu durnych anegdotkach Axla o kupowaniu prezentu dla dziewczyny, dotarliśmy do centrum handlowego i właściwego sklepu. Szyld głosił PRADA, więc to chyba tu moja siostra kazała mi przyjść. Ale ja mam małe pytanko. JAK do jasnej cholery pięciu niespecjalnie dbających o wygląd facetów ma wybrać dziewczynie sukienkę?! No dobra, ekspedientka pewnie się nad nami zlituje i nam pomoże.
Jednak na razie staliśmy przed sklepem i patrzyliśmy po sobie. W sumie to lubię tych debili, ostatecznie przyszli tu ze mną i ze mną włamali się do pokoju Zuzy.
- No to idziemy? Tylko wiecie, to że jej ciuch najlepiej na mnie leżały, to nie znaczy, że... - zaczął Izzy, lecz nie dane mu było skończyć.
- Zamilknij, proszę cię... Kupimy na wymiar - Slash pomachał nam przed oczami zapisaną pochyłym pismem karteczką. Widząc nasze tępe wyrazy twarzy, ciągnął dalej. - Po to byliśmy w jej pokoju, i po to grzebaliśmy w jej ciuchach, żeby znać wymiary, na jakie mamy kupić kieckę - wyraźnie zdegustowany poziomem naszej wiedzy na ten temat pokręcił głową i wszedł dziarskim krokiem do sklepu.
Weszliśmy za nim w tę paszczę lwa...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz