wtorek, 19 lutego 2013

Rozdział 9: Sweet Child O' Mine



Słuchajcie... To jest ostatni rozdział. Możecie piszczeć i płakać, ale nie zmienię zdania. Postanowiłam ukrócić tą historię. Ale: będzie jeszcze rozdział dodatkowy, ponieważ zostały mi w zeszycie tak ze 3 lub 4 nieużyte sceny.

No cóż... to jedziemy?

Pragnę zadedykować ten rozdział wszystkim tym, którzy wytrwali ten rok ze mną, gdy pisałam i tym, którzy ponad 6,000 razy otworzyli to opowiadanie i napisali ponad 100 komentarzy.
Dziękuję.






Rozdział Dziewiąty - Epilog



10 maja 1994


Wpatrywałam się tępo w ekran telewizora, wciąż nie mogąc uwierzyć, że to co widzę dzieje się naprawdę. Niby taki króciutki reportaż, dosłownie migawka, a sprawiła, że moje serce rozleciało się na tysiące drobnych kawałków.
Najpierw mój wzrok uchwyciły słowa "Guns N' Roses" na pasku informacyjnym. A później poczułam bolesne ukłucie w sercu, w miarę jak pokazywały się następne wyrazy: "Los Angeles", "szpital".
I "basista".
Łzy pociekły po moim policzku i nie zauważyłam kiedy zaczęłam ryczeć na cały głos. Nie mogłam opanować drżenia rąk. Rozejrzałam się po pomalowanym na jasnożółto niewielkim salonie i kuchni w jednym nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Przecież ja go wciąż kochałam, mimo wszystko. Właśnie dlatego go opuściłam. Nie chciałam, żeby cierpiał przez mnie. Żeby nie cierpiał przez to, co stało się z Izzy'm.
Jakby na myśl o tatusiu poczułam, jak jego dziecko się we mnie poruszyło. Sprawiło to, że nowa fala łez spłynęła na moje policzki. Już za niecały miesiąc miałam podjąć się niewyobrażalnego obowiązku jakim miało być dla mnie macierzyństwo. Samotne z wyboru.
Każdy dzień miał być dla mnie męczarnią, miał mi przypominać o Jeffie i o tym, jak zostawiłam Duffa.
- Boże - westchnęłam, gdy już się uspokoiłam. Niezdarnie podeszłam do telefonu i wybrałam numer mojej najlepszej przyjaciółki w Nowym Jorku.
Po paru sygnałach usłyszałam głos Katie.
- Co się dzieje Suzie?
Kochana dziewczyna, zajmuje się mną odkąd jej powiedziałam, że spodziewam się dziecka.
- Posłuchaj, Kate... Muszę się dostać do L.A.
- Oszalałaś! Nie pozwalam! Nie możesz! - dziewczyna praktycznie darła się do słuchawki i słychać było, że rzeczywiście zależy jej na tym, bym dalej siedziała na tyłku w domu. Miała rację, ale to byłam ja. Jak coś sobie postanowię, to nie ma zmiłuj.
- Albo mi pomożesz, albo sama tam pojadę - odparłam hardo.
po drugiej stronie słuchawki zapadła wiele znacząca cisza.
- Będę za pół godziny - usłyszałam i Kate odłożyła słuchawkę.

***

Samochód toczył się przez drogę, a słońce smażyło niemiłosiernie. Miałam obiekcje co do tego, czy dobrze zrobiłam. Narażałam nie tylko siebie, ale też moje maleństwo. Gdy byłam na jednym z badań lekarka powiedziała, że mogę poznać płeć dziecka. Ale nie chciałam, bo bałam się, że jeżeli to będzie chłopiec stracę pewność siebie. Jeśli to chłopiec, to byłby podobny do ojca.
Poczułam szturchnięcie w ramię.
- O co chodzi? - zapytałam się po chwilce, bo uświadomiłam sobie, że Kate coś do mnie mówiła.
- Właśnie wjeżdżamy do Memphis - powiedziała.
- Trochę zboczyłyśmy z trasy - mruknęłam z przekąsem.
Nie podobało mi się to, bo każda minuta była dla mnie mordęgą. Nie wiedziałam, co dzieje się z Duffem. Czy już jest z nim wszystko w porządku. A może już...
Potrząsnęłam głową. Żadnych takich myśli. Już otwierałam usta, żeby powiedzieć coś jeszcze do Katie, ale poczułam się strasznie nieswojo.
- Jezu - jęknęłam. Brunetka spojrzała się na mnie zaniepokojona. - Kate. T-to już. Szpit-tal. Zaw-wieź mn-nie do sz-szpitala.

***


Leżałam na sali. Obok mnie krzątała się położna, a ja patrzyłam na Kate, siedzącą na krześle, która trzymała moją nowo narodzoną córeczkę.  Tak szczęśliwa byłam chyba tylko raz, jeden jedyny. W tamte pamiętne Święta, w Jego ramionach. Moje serce się ścisnęło z bólu.
Ale to co ja czułam, nie mogło równać się z tym, co czuła kobieta dzieląca ze mną salę. Leżała wtulona w swojego męża na szpitalnym łóżku i płakała. Tym bardziej płakała, gdy patrzyła na mnie i małą. Ich dziecko urodziło się martwe. Nie wyobrażam sobie, jak to jest. Urodzić martwe dziecko. Boże.
Spojrzałam jeszcze raz na moją córkę. Czy dam radę? Mam zaledwie osiemnaście lat, straciłam pracę i utrzymywałam się z pieniędzy, które dostałam po osiągnięciu pełnoletności jako spadek po rodzicach. I które swoją drogą właśnie się kończyły. Byłam młoda i niedoświadczona, o niewielkim pojęciu o wychowywaniu dziecka. Z tego, co dowiedziałam się od pielęgniarki, to była ostatnia szansa tej pary na dziecko.
Przyszła mi do głowy pewna myśl.
Oni byli stateczni. Mogli zapewnić dziecku odpowiednie warunki do rozwoju.
Wiedziałam co muszę zrobić.
I bynajmniej mi się to aż tak bardzo nie podobało.
Spojrzałam jeszcze raz na Marie. Tak, dałam jej na imię Marie - gdy rozmawiałam z Izzy'm w trakcie przygotowywania jedzenia na Wigilię (wydaje mi się, że było to lata temu) zapytałam się go, jakie żeńskie imię mu się podoba. Odpowiedział, że Marie. Więc dałam jej na imię Marie, bo była jego. Jego.
Spojrzałam jeszcze raz na śpiącą w ramionach mojej przyjaciółki drobną dziewczynkę.
Muszę to zrobić, dla jej dobra.
- Ja jej nie zapewnię dobrego życia.
Wszyscy obecni na sali spojrzeli się na mnie, gdy skończyłam mówić te słowa. Zobaczyłam błysk nadziei w oczach tamtej dwójki. Przełknęłam ślinę. To, co miałam zaraz powiedzieć miało zranić mnie do samego serca.




Sześć lat później

IZZY


Patrzyłem się zamyślony w telefon, wciąż trzymając przy uchu słuchawkę, w której było słychać tylko głuchy sygnał zakończonego połączenia. Z Zuzą nie rozmawiałem, odkąd zadzwoniła do mnie ponad sześć lat temu, by paroma słowami zatruć mój umysł, wypuścić truciznę, która przez następne lata miała krążyć w mojej głowie i siać zamęt. Poczułem coś mokrego na policzku.
- Stradlin, kurwa, nie rozklejaj się - mruknąłem do siebie, rzucając słuchawkę i zgarniając wolną ręką kluczyki do samochodu. Całą drogę do Tennessee jechałem na pełnym gazie, nucąc pod nosem słowa naprędce przeze mnie ułożone:
- Well, long distance information, give me Memphis, Tennessee, help me find a party, that tried to get in touch with me...
W czasie drogi uświadomiłem sobie, że wcale nie wtedy ostatni raz rozmawiałem z Zuzą. Widziałem się z nią na jej własnym ślubie z jednym z moich najlepszych przyjaciół. Ona stała się panią Susan Mckagan, a Duff stał się największym głupcem świata. Ja bym jej nie wybaczył. Ale właściwie nie wiedziałem, jak to między nimi było. Whatever.
Z piskiem opon zatrzymałem się na podjeździe. Dom, którego adres dostałem, był wymalowany na beżowo, a w ogrodzie, między kwiatami leżały porozrzucane dziecięce zabawki. Wysiadłem, zatrzasnąłem drzwiczki mojego srebrnego mercedesa i przeszedłem parę kroków w stronę werandy, gdy z tyłu domu dobiegł mnie głos jakiejś kobiety.
- Marie, gdzie ty biegniesz?
Po chwili doszedł mnie tupot małych stóp. Serce zabiło mi mocniej, przyśpieszyło tak bardzo, że dziwię się, że nie pękło. I wtedy...
Wtedy zza rogu wybiegła ciemnowłosa dziewczynka. Miała sześć lat. Okrągłą buzię, ale jak na dziecko i tak bardzo szczupłą. Ładne, pełne usteczka i czarne oczy. Moje oczy. Gdy mnie zobaczyła uśmiechnęła się, ukazując perłowo białe ząbki. Przykucnąłem, a ona do mnie podbiegła i wtuliła się we mnie. Nie kontrolując się, objąłem ją i przytuliłem z całych sił. Odsunęła się ode mnie na paręnaście centymetrów, by spojrzeć mi w oczy.
- Czekałam na ciebie bardzo długo - powiedziała i świat, jaki znałem skończył się, gdy dodała ostatnie słowo. - Tatusiu.






piątek, 25 stycznia 2013

Rozdział 8: Lost In The Garden Of Eden




image
No, to gadanina po rozdziale :D Wybaczcie, że takie krótkie mi ostatnio wychodzą, i że są takie przeskoki w akcji, ale po prostu nie chcę Wam tu zapychaczami zarzucać, tylko konkretną akcję wprowadzić ;)
KOMENTUJCIE, PROSZĘ WAS. Napisałam ten rozdział dzięki jednemu komentarzowi, od Eliota :) Dziękuję ;*
Rozdział leci z dedykacją dla Eliociska i Lizelotty, za... no, za całokształt :)


Rozdział Ósmy


- Jak to?! Izzy, co ty do mnie mówisz? - popatrzyłam się na chłopaka szeroko otwartymi oczami.
- Przecież dobrze wiedziałaś, że to tak będzie... - mruknął niewyraźnie, patrząc się gdzieś w przestrzeń ponad moją głową.
W tym jednym momencie doszła do mnie straszna prawda. Jeff odchodzi z zespołu, mój najlepszy przyjaciel. W dodatku, przespałam się z nim, zdradzając Duffa. Jestem okropna...
Dwa ostatnie słowa wypowiedziałam na głos. Brunet od razu popatrzył się prosto w moje oczy.
- Możliwe, że jesteś - tak, dalej mnie dobijaj... - Ale to nie jest tylko twoja wina. Duff cię bił. Zostawiał cię samą w domu, zostawiał cię w klubach. Łaził na dziwki. Dwa lata próbowałaś go ratować, całe dwa lata zabierałaś go na terapie, byłaś z nim na dwóch odwykach, mimo, że nie musiałaś. Nie odsunęłaś się od niego. Ale wtedy on wybrał alkohol. A ty zostałaś pozostawiona sama sobie, od pół roku ćpasz, bo nie możesz ścierpieć rzeczywistości. Nie tylko ty zawiniłaś.
Izzy zaskoczył mnie. Nigdy nie mówił tak dużo. Ale każde wypowiedziane przez niego słowo było niczym drzazga wrzynająca się w moje serce. Ale ja wiedziałam swoje. To była moja wina.
- To moja wina, mogłam starać się bardziej.
Gitarzysta zlustrował mnie uważnie spojrzeniem swoich ciemnych oczu. A później wypowiedział słowa, które zmieniły wszystko.
- Powinnaś od niego odejść. On cię niszczy, ty już nie jesteś tą samą dziewczyną, którą byłaś. Powinnaś zacząć żyć własnym życiem, odciąć się ode mnie i reszty chłopaków. Zapomnieć o nas, tak jak zapomniałaś o swoich rodzicach...
Zabolało. Zerwałam się z łóżka i pośpiesznie zaczęłam się ubierać. A Jeff w tym czasie wyjął papierosa, podpalił go i nieśpiesznie wypuszczał dym z ust. W mgnieniu oka znalazłam się z powrotem w mieszkaniu Axla. Nie było go. Rzuciłam się pędem do mojego pokoju, wyciągnęłam spod łóżka walizkę i zaczęłam wszystko pośpiesznie do niej pakować. Wrzucałam wszystkie swoje rzeczy, na które idealnie starczyło miejsca. Sięgnęłam pod materac łóżka i wyciągnęłam gruby rulon pieniędzy, które były efektem zeszłorocznej pracy, jako modelka występująca w strojach kąpielowych. Na szafce nocnej leżała wizytówka z numerem telefonu i adresem. W Nowym Jorku.
Złapałam walizkę do ręki i wyszłam. Tak po prostu. Skierowałam się prosto na autobus, który jechał w kierunku dworca lotniczego.
I to wszystko bez jednej łzy.

XXX Dwa miesiące później XXX

- Proszę, oto pani nowy dowód osobisty - zadbany młodzieniec w urzędzie skierował te słowa do mnie, razem z wyciągniętą ręką, w której znajdowała się książeczka.
- Dziękuję - wymamrotałam i po pochwyceniu dokumentu, odwróciłam się na pięcie i ruszyłam do wyjścia. Musiała powstrzymywać się, żeby nie biec.
Udało mi się dostać pracę w nowojorskiej agencji modelek. Była rozchwytywana już w pierwszych tygodniach, od samego początku. Zmieniłam imię i nazwisko, a dostałam też nowe przezwisko. The Body. Boże, to jest straszne... "Ciało". Czy oni tylko to we mnie widzą? Ale nawet to nie będzie wieczne.
Stanęłam na chodniku i wzięłam głęboki wdech. Wsiadłam do samochodu, który niedawno wypożyczyłam, i zaczęłam nerwowo grzebać w torebce. Wreszcie dokopałam się do białego, podłużnego przedmiotu.
Popatrzyłam się jeszcze raz na odczynnik.
Oparłam głowę na kierownicy.
Cholerny plus.
Wyprostowałam się i sięgnęłam po portfel, zostawiając przedmiot mojej rozpaczy w czeluściach torebki. Wyjęłam kartę telefoniczną, zamknęłam auto i skierowałam się do budki telefonicznej na rogu. Wykręciłam numer, który znałam na pamięć, a który wolałabym zapomnieć, zapomnieć na zawsze.
Po pięciu sygnałach usłyszałam jego głos.
- Jeff, tu Zuza - nie dałam mu nawet dojść do słowa, tylko mówiłam dalej. - Wszystko jest OK. Mam nadzieję, że u was również. Jestem w ciąży. Z tobą - powiedziałam i odłożyłam słuchawkę.

________________________________________
Uwaga, dramat wyczuwam.
A Eliot to mnie chyba zabije :<
SZATANU.  Przykro mi się zrobiło, aż mi łza z oka wyciekła :C I się upomniałam :C
Komentujcie.

Rozdział 7: So Hard To Keep My Own Head...








Nie zabijajcie... zupełnie wszystko pozmieniałam. No i w sumie to połowa opowiadania szmat czasu za nami :)

Rozdział Siódmy


Dwa lata później...

XXX ZUZA XXX

- Mam tu kurwa hit!
Podskoczyłam z przestrachu na sofie, a trzymana przeze mnie miska płatków zatoczyła przepiękny łuk w powietrzu, by roztrzaskać się na ścianie i rozchlapać mleko po wszystkim, co było w pokoju. Świetnie. Teraz wszystko wyglądało niczym po wielkiej erek..... ekhm. Popatrzyłam się na Axla moim spojrzeniem zmęczonego życiem człowieka numer pięć.
- Co tam nabazgrałeś? - wzięłam do ręki trzymaną przez niego kartkę.

If we could see tomorrow
What 're your plans
No one can live in sorrow
Ask all your friends
Times that you took in stride
They're back in demand
I was the one who's washing
Blood off your hands

Don't you cry tonight
I still love you baby
Don't you cry tonight...


Przerwałam czytanie.
- To jest Don't Cry przecież, wydajecie to na albumie...
- To jest wersja z ALTERNATYWNYM tekstem! - Rudy wykrzyknął i oburzony wyszedł z salonu.
Dużo zmieniło się przez te dwa lata. Duff aktualnie jest na kolejnym odwyku, a ja mieszkam u Axla. Steven... on po prostu zniknął. Ten wesoły chłopak, z którym uwielbiałam się wygłupiać i szukać kształtów w chmurach po prostu zniknął. Zniknął. Zostawił po sobie jakąś nędzną podróbkę człowieka, a jego oczy były puste, głębokie studnie które niegdyś błyszczały z radości cały czas. Przez ostatnie parę miesięcy, kiedy był w zespole, odnajdywałam to światło w jego oczach na widok kolejnej działki. Przerażało mnie to. Zwłaszcza, że stawałam się podobna. Gdzieś tam, za ścianą, czeka na mnie w szafce...
Poderwałam się z miejsca. Nie patrzyłam na przyklejające się do moich gołych stóp resztki płatków, weszłam do mojego pokoju o czarnych ścianach (jak wszystkie ściany w tym mieszkaniu) i dopadłam do szafki nocnej stojącej przy łóżku. Wyjęłam z dolnej szuflady łyżkę i palnik. Nałożyłam na łyżkę trochę heroiny. Podgrzałam. Zacisnęłam na ramieniu pasek, napełniłam przygotowaną wcześniej strzykawkę. Wbiłam się przez skórę na przedramieniu, aż do żyły. Docisnęłam tłok.

XXX

Siedziałam w błogim spokoju przy łóżku. Marzyłam sobie o różnych rzeczach, na przykład o lodach truskawkowych. Lubię lody truskawkowe. Szczególnie lubię je nad morzem. Nie wiem czemu. Chyba ktoś kiedyś lubił te lody, ktoś ważny dla mnie... Ale nie wiedziałam kto.
Zatęskniłam strasznie za Duffem. Gdy nie było go przy mnie, czułam się, jakby ktoś zabrał mi duszę i serce...
Przejechałam palcem wskazującym prawej ręki po lewym przedramieniu, delikatnie naciskając sino fioletowy siniec. Zabolało. Przynajmniej w ten sposób miałam trochę Duffa przy sobie. Bolało, gdy mnie uderzał. Ale on pił, ja ćpałam, więc jesteśmy kwita. Chyba..
Ze stanu półświadomości wyrwał mnie telefon. Powoli, nie śpiesząc się, ruszyłam do aparatu.
- Halo? - powiedziałam do słuchawki.
- Hej kotek... tu Duff.
- O, cześć! - zawołałam uradowana. - Jak tam ci idzie?
- Wiesz... w sumie to ja się wypisałem...
- C-co? - wyjąkałam do słuchawki. Nie wierzyłam w to co słyszę. Chłopak zaczął coś mówić, ale ja szybko się otrząsnęłam. - Duff! Obiecałeś mi! Obiecałeś, że tym razem zostaniesz do końca! Jak mogłeś?! Wiesz, jak ja teraz się czuję?! Zdajesz sobie sprawę z tego, jak mi jest ciężko patrzeć na to, jak się staczasz?! Ja cię kocham, kiedy to do ciebie dojdzie?!
Z każdym wykrzyczanym przeze mnie słowem czułam się, jakby na mojej twarzy pojawiały się mikroskopijne pęknięcia. Wypuściłam słuchawkę z ręki, po czym zepchnęłam telefon na podłogę. Rozbił się z głuchym trzaskiem, ale ja nie zwróciłam uwagi ani na to, ani na łzy obficie płynące z moich oczu. Wybiegłam prosto na podjazd i puściłam się biegiem do jedynej osoby która mogła mnie zrozumieć, wysłuchać i pocieszyć. Przebiegłam do końca ulicy, a później skręciłam w lewo, w Bronholly Drive i szybkim krokiem skierowałam się pod numer 8. Nacisnęłam dzwonek. Po paru chwilach drzwi otworzyły się i zobaczyłam Jeffa. Patrzył się na mnie szeroko otworzonymi oczami i nie wiedział, co powiedzieć. Szybko znalazłam się przy nim i wpiłam sięw jego usta, po czym zmusiłam go do podniesienia mnie. Oplotłam jego biodra swoimi nogami. Usłyszałam trzask zamykanych drzwi.

XXX

- Jeff... - obróciłam się twarzą w stronę chłopaka i przytuliłam do niego. Nasze nagie, spocone ciała przylgnęły do siebie, a on drgnął.
- Co Zuzu? - popatrzył się w moje oczy. Uwielbiałam ten czekoladowy kolor jego tęczówek.
- Przepraszam... Przecież się zaręczyłeś i... i... To nie jest fair wobec Ciebie... Wobec Blue...
- Ćśśś... Nie mów nic. Zapomnijmy o tym, okej?
- Okej. Ale wiesz, bo Duff i ja.. Już od paru miesięcy nie...
- Rozumiem - popatrzył się na mnie w taki sposób, że praktycznie poczułam chłód dotykający moją duszę. Coś się zmieniło w wyrazie jego oczu... - Teraz ja ci coś powiem. Chciałem to powiedzieć już jakiś czas temu, ale nie miałem sposobności. Zuza, odchodzę z Guns N' Roses.

_________________________________
Sama się popłakałam ;_; Jestem ZuA. I CO LIZE, ZADOWOLONA? Masz coś chciała! Dlatego tak przeciągałam moment publikacji :<
Nie zabijcie, to się powoli kończy...
Komentujcie. Koniecznie!

6: ROZDZIAŁ SPECJALNY: Edycja Bożonarodzeniowa: Jack Daniels, Pan Brownstone i Najeb… Święty Mikołaj; IV





No dobra...
Po fali oburzeń i zażaleń (tak Eliot, Marta, o Was mowa :P ) postanowiłam dodać Czwóreczkę szybciej, niż chciałam. Z resztą, piszę jeden rozdział parę miesięcy, muszę go kiedyś skończyć ...
I, jako że jest to ostatnia część tej nieszczęsnej Szóstki, postanowiłam ją komuś zadedykować.
- Szatanu: za bycie wcieleniem ZuA i moim Guru;
- Lize: za Twoje poczucie humoru;
- Elitowi: za to, że jako jedna z nielicznych ma odwagę komentować;
- Martęłę: że ze mną tyle wytrzymała.


Rozdział Szósty, Część Czwarta



ZUZA


Slash zniósł mnie do kuchni i posadził na krześle. Zaraz przed moim nosem pojawił się Daniels i szklanka. Bezceremonialnie strąciłam ją na podłogę, a Kudłaty nawet nie drgną, wpatrując się we mnie uważnie. Pociągnęłam spory łyk alkoholu. Nie rozróżniałam słów, które Slash do mnie wypowiadał. Mój umysł popadł w otępienie, postawiłam wokół siebie mur, ten sam, który pojawił się po śmierci moich rodziców. Położyłam głowę na stole.
Znowu to samo...
Do kuchni wpadli wszyscy, którzy byli w naszym domu. Pewnie przez sygnał karetki. Ktoś mnie objął i przyłożył swoje usta do mojego ucha.
- Zuza... On żyje.
Spojrzałam w oczy Izzy'ego.
- Powtórz - zażądałam.
- Duff żyje, wzięli go tylko na obserwację.


XXX| PÓŁTOREJ GODZINY (i parę butelek Danielsa) PÓŹNIEJ |XXX

- Steven... chodź na spacer - burknęłam.
Blondasek entuzjastycznie złapał mnie za ramię i wyciągnął przed dom, na podjazd.
- Wróć się i przynieś mi kurtkę.
Niczym posłuszny pies poszedł po okrycie dla mnie i dla siebie, ubrał mnie w nie i z wyczekiwaniem patrzył się na mnie tymi swoimi święcącymi się z radości gałami. Pociągnęłam go w dół ulicy, na której mieszkaliśmy.
- Gdzie idziemy? - Popcornik praktycznie podskakiwał z ciekawości. Widząc jego zaintrygowanego zaciesza nie wytrzymałam i się uśmiechnęłam.
- Po prezent dla mojego lubego - westchnęłam. O mało co nie pękło mi dzisiaj przez niego serce. Jeszcze raz tknie się koki, to po prostu...
- A co to jest? - Adlerek przerwał moje rozmyślania. Prawie wyłaził z siebie, takie był ciekawy.
- Zobaczysz, jak dojdziemy. Nie podryguj tak, damnit! Wystarczy, że ja się zataczam!
Zaśmialiśmy się oboje. Nasza wędrówka długo nie trwała, bo dom mojej koleżanki znajdował się niecały kilometr od naszej meliny. Zadzwoniłam. Po chwili w drzwiach pojawiła się niska brunetka. Chyba nie była zachwycona moim stanem...
- Wesołych Świąt - powiedziała z wymuszonym uśmiechem. Nigdy jej nie lubiłam, starała się być sztucznie miła dla każdego, już wolałabym usłyszeć od niej "spierdalaj" niż "czy możesz przyjść później?"...
- Wesołych! - Steven nic sobie z jej sztuczności nie robił. Kiwnęłam tylko Katie głową, po czym przedstawiłam ją Adlerowi.
- Wejdźcie - dziewczyna zaprosiła nas do środka. Przeszliśmy za nią przez przyozdobiony świątecznie dom do komórki pod schodami.
- Jeeeejuuuuu, jakie słodziaki! - wykrzyknął Stevie, gdy naszym oczom ukazały się szczeniaki labradora, skulone razem w koszyku, a teraz otwierające zaspane oczka i patrzące na nas z zaciekawieniem. Niczym Adler parę minut temu! Podobieństwo prawie powaliło mnie na podłogę, w ostatniej chwili złapałam się poręczy (a może to Daniels mnie powalił?). Siedem futrzastych, jasnych kulek zaczęło harcować w komórce, na korytarzu, na Adlerze...
- Wybierzcie jedno - Katie uniosła kąciki ust w półuśmiechu i zachęciła nas gestem.
Przyklękłam obok chłopaka i przez parę minut ocenialiśmy wszystkie pieski. Wreszcie wybraliśmy sunię, najmniejszą z całego miotu, ale za to nadrabiała charakterem. Urzekła mnie tym, że zsikała się na Stevena. Sprzedana!
Zapłaciłam, po czym jak najprędzej ruszyliśmy w drogę powrotną. Adler, już mniej zacieszony, lustrował wzrokiem psinę, którą niósł. Jeden zasikany wystarczy, ja nie mam na to najmniejszej ochoty... A mała, jak gdyby nigdy nic sobie z niego nie robiąc, zaczęła lizać chłopaka po twarzy. Steven usiłował zahować powagę, lecz po chwili bad poker face zamienił się w najszerszy adlerowski uśmiech. Kto by pomyślał, że dalej będzie tak radosny, nawet cały w psich wydzielinach.
- Co zamierzasz z nią zrobić? - między mną a perkusistą zawisło pytanie. Trzymajcie mnie, do cholery! Czy ja mu nie mówiłam, po co idziemy?!
- Przerobię ją na parówki - oznajmiłam najnormalniej, jak umiałam.
Popcorn zrobił wytrzeszcz, prawie zachłysnął się powietrzem i osłonił psinę własnym ciałem.
- Ale ty głupi jesteś! - zawołałam i zaczęłam śmiać się jak dzika. -  To prezent dla Duffa... Ale wszystkim się raczej spodoba.
- Aaaaaaaaaaaaaaaaaa! - wreszcie zrozumiał. Blondynka, ja pierdolę. - Kupujesz mu psa, żeby zyskać czas, bo nie chcesz mieć na razie dzieci?
- COOO?! - potrząsnęłam głową, bo nie wierzyłam w to, co słyszę.
I to był mój błąd, bo straciłam resztki równowagi i wylądowałam na moich zacnych czterech literach. Jak Adler mógł na coś takiego wpaść? To było po prostu... dziwne! Ja nawet nie wiem, czy kiedykolwiek będę chciała mieć dzieci! Nie wiem, czy mój związek z Duffem przetrwa, żebyśmy kiedyś, w bardzo odległej przyszłości mogli zacząć się zastanawiać, nad posiadaniem dzieci. Boże, dopiero zaczęliśmy się ze sobą kochać! Boże!
- Steven, puknij się w łeb i przestań zadawać takie pytania - warknęłam, gdy pomagał mi wstać.
- Już, już... Chcesz może wytrzeźwieć? - puścił moją dłoń. Jedną ręką trzymał labradora, drugą zaś szperał w kieszeniach ramoneski. Po chwili miałam na wciąż wyciągniętej dłoni trochę białego proszku.
Używali koki do trzeźwienia. Najpierw chlali na umór. Następnie wciągali kreskę i mogli pić dalej. Błędne koło. A w jego środku moi najlepsi przyjaciele i chłopak.
Obrzuciłam substancję badawczym spojrzeniem. "Po jednym razie przecież nic mi nie będzie", pomyślałam. Usypałam jako taką ścieżkę i przy pomocy rurki z dolara ją wciągnęłam, a Steven dotrzymał mi w tym towarzystwa.

XXX

Duffy wrócił na wieczór ze szpitala, lecz miał tam wrócić zaraz następnego dnia. W czasie kolacji wigilijnej mogliśmy usłyszeć dwa rodzaje żartów: zboczone lub bardzo zboczone, a po nich chóralne wybuchy śmiechu. Przyszedł nie tylko Seba, ale też Metallikowi, co mnie ucieszyło, bo bardzo ich polubiłam. Zwłaszcza Kirka, który dzielnie mi i Izzy'emu pomagał przy przygotowaniu posiłku.
Ogólnie dla mnie to była jedna z lepszych Wigilii w całym moim życiu. Gdy wszyscy zjedli nadszedł czas na prezenty. Moje oczy o mało co nie wyskoczyły z orbit, gdy Axl dostał skórzane stringi. I jeszcze je przymierzył...
A oto podsumowanie, co kto dostał:
  • Izzy: zestaw kostek do gitary, kowbojki i książkę "Jak zostać milionerem";
  • Axl: wyżej wymienione stringi, 5 bandamek, białą skórzaną kurtkę;
  • Slash: od wszystkich nową gitarę (dwugryfowego Gibsona a la Jimmy Page) i ode mnie czarny cylinder;
  • Steven: górę słodyczy, pałeczek perkusyjnych, komiksów i grę wideo (w którą przez resztę wieczoru namiętnie grał);
  • Duff: Chole (labradorkę), 3 litry wódki (natychmiast przez mnie skonfiskowane, do czasu, jak lekarz pozwoli mu znów pić) oraz efekty basowe;
  • Seba: prostownica, kolczyki z napisem "Fuck Off!" i lateksowe rurki (nie mój pomysł, zaznaczam!).
Jedynie przybycie chłopaków z Metalliki mnie zaskoczyło, ale odpaliliśmy każdemu po flaszce i wszyscy byli szczęśliwi. Byłam przekonana, że to już koniec, gdy przed moją twarzą pojawiły się trzy pudełka. Rzucając wszystkim zaciekawione spojrzenia, zaczęłam je rozpakowywać. W pierwszym znajdowała się niebieska torebka, cała obszyta piórkami. W drugim szpilki, o takim samym kolorze co torebka. A w ostatnim, najbardziej płaskim i długim znajdowała się przecudowna suknia wieczorowa. Długa, z głębokim dekoltem, dopełniająca cały komplet kolorystycznie. Nigdy nie marzyłam, że dostanę coś tak pięknego. I zapewne drogiego. Mając łzy w oczach, objęłam Duffa.
- Dziękuję - wyszeptałam. - Jest cudowna. Kocham cię.
- Ja ciebie też, skarbie... Ale nie sam ją wybierałem.
Wstałam od stołu i po kolei ucałowałam w policzek każdego z Gunsów. Oj, gdybyście widzieli, jak się wtedy speszyli! Bezcenny widok.


__________________________________________________________________
Dobrnęliśmy do końca rozdziału Szóstego, NARESZCIE! :D Zapraszam do komentowania.
PS. Przepraszam dziewczyny za ten trolling, że Duff umrze. Kasiu, nie zabijaj Domestosem i kwasem ;* Marta, odwołaj Leona ;*




środa, 23 stycznia 2013

6: ROZDZIAŁ SPECJALNY: Edycja Bożonarodzeniowa: Jack Daniels, Pan Brownstone i Najeb… Święty Mikołaj; III




Hej haj heloł! Pozdrawiam niejaką Martę, z którą musimy wybrać się pod teatr muzyczny... Ale to dłuższa historia. Obczajcie i dołączcie: https://www.facebook.com/PolskaAkcjaFanowGunsNRoses .
Jeszcze tu możecie kliknąć, że weźmiecie udział, ucieszę się bardzo :) https://www.facebook.com/events/426762260689184/

Kontakt ze mną, my dear fuckers:
Gadu-Gadu: 33696516

W dodatku, wróciłam na mój drugi blog, który znajdziecie TUTAJ.
NADOLSKA. Na twoje życzenie jest tu pewna scena, będę się za to w piekle smażyć, więc masz być zadowolona! A tak na serio, to ostrzegam. Jeżeli w tym pewnym miejscu stwierdzicie, że nie chcecie tego czytać, po prostu przewińcie do następnego "XXX". OSTRZEGAŁAM.
...i już bez zbędnych ceregieli: Część III. Enjoy! :D


Rozdział 6, Część III



- Wiecie co? - zagadnęłam mych towarzyszy w piękny wieczór 23 grudnia.
Siedziekiśmy w salonie i oglądaliśmy telewizję. To znaczy, tak na prawdę nikt nie oglądał. No, może tylko ja się starałam skupić na treści wiadomości, ale Duff na którego kolanach siedziałam skutecznie mi to utrudniał. Izzy siedział naprzeciw zaczytany w gazecie, Slash powoli oddalał się do Krainy Morfeusza, a Axl ze Stevenem wpierdalali orzechy. Axl miał niesamowitą wprawę (w sumie, jak na wiewiórę przystało)...
- Coo? - wymamrotał Slash, leniwie uchylając lewe oko.
- Mam takie głupie wrażenie... że o czymś zapomnieliśmy - rozejrzałam się po pokoju, nie mogąc wyłapać tego "czegoś".
Duff raczył na chwilę zostawić moją szyję w spokoju i podumać razem ze mną. Potarłam się po nosie, bo irytował mnie wszechobecny zapach świeczek... Już lepszy jest zapach...
- CHOINKA! - wykrzyknęłam tak głośno, że Slash z głośnym "jebut" wylądował na podłodze. Popatrzyliśmy się wszyscy po sobie.

Dwadzieścia minut później...

Wystrzeliłam z samochodu jak z armaty. Siedzenie z pięcioma chłopami na tak ciasnej przestrzeni, jaką przedstawiał samochód Slasha, nie należało do rzeczy wysoce przyjemnych...
Rozejrzałam się wokoło. Trafiliśmy na jakiś niewielki targ choinek, całkowicie opustoszały. No bo mało kto kupuje choinki tuż przed Wigilią. Złapałam Duffa za łapkę i wciągnęłam w zielony gąszcz. Głębokimi haustami wciągałam aromatyczny zapach igieł i żywicy unoszący się w powietrzu. Jako wybitny krytyk drzewek, zaczęłam odrzucać każde po kolei. Wreszcie znalazłam TO drzewko, idealne. Perfekcyjne. Wygłosiłam moje zdanie na głos, na co mój ukochany tylko westchnął i z uśmiechem przewrócił oczami.
- To kupujemy? - Adler nagle pojawił się nad moim ramieniem, dosłownie znikąd. Teleportujący się Popcorn, ciekawostka.
- Tak - mruknął Duff. - Jest tu ktoś? - zawołał rozglądając się na wszystkie strony. Brak odpowiedzi.
- Chcemy zapłacić! - dołączył się Rudy.
Po tej deklaracji niemal natychmiast pojawił się młody chłopak, z włosami tak długimi, że można pozazdrościć. Oprócz tego był nieziemskiej urody - wysoki, o delikatnych rysach twarzy, pełnych ustach i bystrym spojrzeniu. Szedł wyprostowany, otaczająca go aura pewności siebie po prostu wbijała w ziemię. Gdy przyjrzał się chłopakom, na jego twarzy zagościł szeroki uśmiech.
- Sebastian?! - Slashu zrobił zacnego karpika.
- No a kto inny? Gunsy wy moje! - powiedziawszy to rzucił się na moich towarzyszy. Po wzajemnym oklepaniu się po całej powierzchni pleców, Sebastian zwrócił się w moją stronę.
- A my się chyba nie znamy. Sebastian jestem, ale mów mi Seba - wyciągnął do mnie rękę i posłał uśmiech, który zachwiał pozycję Adiego jako Króla Zacieszaczy.
- Zuza - także uśmiechnęłam się i podałam mu rękę, którą schwycił i ucałował. Aż się zarumieniłam... - Ucz się lepiej - szturchnęłam Duffa łokciem w bok, na co odpowiedział mi jakimiś bliżej nieartykułowanymi mamrotaniami.
- Chcemy choinkę - powiedział mój luby zdecydowanie głośniej i wyraźniej.
- No co ty?! Przyjeżdżacie na targ choinek - rozłożył szeroko ręce. - I chcecie choinkę? Nie domyśliłbym się po prostu - Seba zgasił blondyna, który jakby skurczył się pod wpływem tego dissu. - Czekaj, czekaj... To po to ci była piosenka! - wykrzyknął zwycięsko po dokładnym zlustrowaniu spojrzeniem mnie i Duffa.
- Tak, tak. Właśnie Seba, zaśpiewasz coś? Bo ta pani tutaj chce cię usłyszeć - blondyn przygarnął mnie jednym ruchem do siebie.
Zarumieniłam się jeszcze bardziej. A Sebastian tylko przytaknął i zaczął śpiewać...

Ricky was a young boy, he had a heart of stone.
Lived 9 to 5 and worked his fingers to the bone.
Just barely got out of school, came from the edge of town.
Fought like a switchblade so no one could take him down.
He had no money, oooh no good at home.
He walked the streets a soldier and he fought the world alone
And now it's:
18 and life you got it,
18 and life you know.
Your crime is time and it's
18 and life to go.
Tequila in his heartbeat, his veins burned gasoline.
It kept his motor running but it never kept him clean.
They say he loved adventure, "Ricky's the wild one."
He married trouble and had a courtship with a gun.
Bang-Bang, shoot'em up, the party never ends.
You can't think of dying when the bottle's your best friend
And now it's:
18 and life you got it,
18 and life you know.
Your crime is time and it's
18 and life to go...

Oniemiałam. Boże, to było wspaniałe! Facet ma niesamowity głos, genialny!
- To chcieliście choinkę, tak? - Seba jak gdyby nigdy nic zwrócił się do chłopaków.
Moje debilki od razu mu przytaknęły i zabrały się za ładowanie choinki na dach, wysłużonego już bardzo, samochodu Slasha. Ja po dłuższej chwili powróciłam do świata żywych i zagadnęłam stojącego obok Sebastiana.
- Jesteś wokalistą w Skid Row, tak? - przytaknął na moje zapytanie. - To gdzie się podziała reszta składu? - rozłożyłam szeroko ręce i obróciłam się wokół własnej osi.
- Siedzą w domu i przepuszczają nasze ciężko zarobione pieniądze... Właśnie, wydajemy płytę! - ożywił się wysoki chłopak.
Następne parę minut upłynęło nam na niezobowiązującej pogawędce. Gdy Axl, dyrygujący pozostałymi chłopakami, oznajmił, że gotowe, pożegnałam się ładnie z Sebastianem i puściłam się pędem na Duffa, niespodziewającego się nagłego ataku z mojej strony...
Skończyliśmy razem na ziemi, śmiejąc się jak pacjenci szpitala psychiatrycznego. Obudził nas dopiero inny psychopatyczny śmiech, należący do Rudego, i żwir wyrzucany spod kół odjeżdżającego w dal Hyundai'a Slasha.
- Sukinsyny! - wykrzyczał Duff i podniósł się z ziemi. Podał mi rękę, a gdy ją chwyciłam, jednym energicznym ruchem przyciągnął mnie do siebie i pocałował.
Oderwaliśmy się od siebie dopiero wtedy, gdy zaczęło nam brakować tchu. Otrzepaliśmy się z kurzu i ruszyliśmy w kierunku domu, trzymając się za ręce.

XXX

- O JA PIERDZIELĘ, WIEWIÓRA! - taki oto krzyk Izzy'ego przywitał nas na wejściu. Wymieniliśmy z Duffem spojrzenia i przekroczyliśmy próg Hellhouse.
To, że ktoś krzyczy "O JA PIERDZIELĘ, WIEWIÓRA" przy Axlu nie jest wcale dziwne. Wyobraźcie więc sobie miny moje i McKagana, gdy okazało się, że chodziło o PRAWDZIWĄ wiewiórkę, która właśnie skakała po salonie. Slash po raz kolejny walnął karpika, a Steve niewiele się namyślając, wepchnął w otwarte usta mulata szpiczasty czubek na choinkę, którą chłopcy właśnie dekorowali w salonie. Slash zaczął się krztusić, po czym szklana ozdoba wdzięcznie rozprysła się na podłodze. Po chwili Axl zaczął wyć, że szkło mu się wbiło, a Izzy próbując udzielić mu pomocy, został znokautowany przez Duffa, który z kolei przewrócił się na niego po potknięciu się, najprawdopodobniej, o własne nogi.
Wykonałam więc zamaszystego facepalma i zaczęłam zaprowadzać porządek w tej Krainie Wiecznego Chaosu. Usadziłam Duffa, zamroczonego Izzy'ego i szarpiących się ze sobą Adiego ze Slashem na sofie, obok Axla. Duffowi kazałam opatrzyć stopę Rudego, w której rzeczywiście tkwił kawałek szkła, a sama zmiotłam jego resztki. Gdy wyrzucałam szkło do kuchennego śmietnika, w salonie zapadła nagła cisza. Zaalarmowana wróciłam do pokoju z prędkością światła. Obrazek, który ujrzałam na miejscu rozpuścił mnie niczym masło na Saharze...
Chłopcy siedzieli i z wyrazami twarzy niczym pięciolatki w sklepie z zabawkami obserwowali małe rude stworzonko, wyjadające z miski orzeszki do piwa. Uśmiechnęłam się pod nosem i pomyślałam: "Niech ta chwila trwa wiecznie"... Wtedy małe rude wskoczyło na głowę dużego rudego, które zamarło z przerażenia i otworzyło szeroko oczy.
Parę minut później dziki zwierz, który otrzymał imię Orzeszek (pedalskie, według Slasha. Ale kto się liczy z opinią człowieka-mopa? Na pewno nie Axl, który zwalił go ze schodów) i zamieszkał w pokoju Rose'a, w jednym ze starych terrariów po wężach Saula.

XXX

- WE WISH YOU A FUCKIN' CHRISTMAS, WE WISH YOU A FUCKIN' CHRISTMAS... AND A SHITY NEW YEAR!
Otworzyłam jedno oko. Następnie drugie, już o wiele szerzej. Zaczęłam szturchać Duffa w ramię i szeptać "Patrz, patrz, patrz, zaraz umrę, o Boże", ponieważ na widok tego, co zastałam w drzwiach, włączył mi się tryb pseudofanki.
Steven, Izzy i Axl stali tam ubrani niczym Święte Mikołaje (Stradlin nawet się nie ogolił!). Ale nie to było powodem mojej chwilowej utraty mózgu. Obok nich stali goście z Metalliki. Przebrani w takie same idiotyczne mikołajowskie wdzianka, ale jednak. Duff, niezadowolony, że ktoś go budzi, złapał stojącego obok łóżka glana i rzucił nim w kierunku drzwi, z bojowym okrzykiem na ustach "WYPIERDALAĆ METALOWE ZADY!".
Gdy drzwi się zamknęły za Bogami Szybkiego Grania, a ich kroki ucichły na schodach, walnęłam podkówkę i bez słowa wstałam z mojego łóżka, w którym razem leżeliśmy. Udałam się w kierunku szafy, w celu wyszukania jakiś ciuchów. Nie zejdę do nich przecież w samej bieliźnie, co to to nie!
- Obraziłaś się? - wielce zdziwiony pan McKagan raczył obrócić się w moją stronę.
- GRRRRR.
- Kotek...
- GRRRRR! - odpowiedziałam. Podeszłam do gramofonu i wrzuciłam pierwszą z brzegu płytę. Hmmm, ciekawe... Wtedy wpadł mi do głowy pomysł, jak pięknie rozpocząć 24 grudnia. Wróciłam do szafy, z pokerowym wyrazem twarzy.
Duff tylko westchnął przeciągle i nie próbował ponownie nawiązać ze mną kontaktu. Ja w tym czasie odwróciłam się do niego plecami i zaczęłam ściągać z siebie moją "pidżamkę". Zdjęłam stanik. Ktoś poruszył się niespokojnie w pościeli. Uśmiechnęłam się jak zła kobieta, po czym zdjęłam dolną część garderoby. Ktoś szybko wciągnął powietrze. Pochyliłam się, "szukając" czegoś z szufladzie. Jęk.
Niech się męczy...
Wyjęłam czysty, niebieski stanik, wyprostowałam się i już chciałam go założyć, gdy ktoś objął mnie od tyłu i pocałował w szyję. Kolejny pocałunek złożył na moim policzku. Już po chwili nasze usta złączyły się w długim, namiętnym pocałunku. Trzymana przeze mnie część garderoby upadła na podłogę, gdy odwróciłam się przodem do chłopaka i oplotłam jego biodra najpierw prawą, później lewą nogą. Nie przestając się całować, Duff przeniósł mnie i ułożył na łóżku. Widziałam jak pożera mnie wzrokiem. Zlustrował mnie dokładnie od stóp do głów, zatrzymując się w niektórych miejscach...
- Jezu, Duff, ile mam czekać?! - podniosłam się trochę i przyciągnęłam go do siebie.
Blondyn usiadł na chwilę na moich udach, po czym pochylił się do przodu, oparł się na łokciach po obu stronach mojej głowy i ponownie złączył nasze usta w pocałunku. Przeniósł ciężar ciała na prawą rękę, natomiast lewą zaczął błądzić po moim ciele. Nagle Metallica przebywająca w salonie przestała być istotna...
Wplotłam palce obu rąk w blond włosy chłopaka i przycisnęłam go bliżej siebie. Prawą nogę zarzuciłam mu na plecy, a on uniósł mnie delikatnie do góry, sprawiając tym samym, że nasze ciała do siebie ściśle przylegały. Poczułam, że Duffowi... oh, wiadomo o co chodzi. Wyplątałam jedną dłoń z tlenionego "sianka" i pomogłam mu wyswobodzić się z bokserek. Zmieniliśmy pozycję, teraz to ja siedziałam na chłopaku. Na krótką chwilę oderwaliśmy sięod siebie i patrzyliśmy sobie w oczy. Słuchałam naszych przyśpieszonych oddechów...
- Na co czekasz? - mruknęłam i uśmiechnęłam się. I wtedy nasze ciała złączyły się w jedno.
Wydałam cichy jęk rozkoszy, a chłopak zaczął się poruszać w moim wnętrzu. Jednocześnie pieścił moje piersi, doprowadzając mnie do szału. Oddychałam coraz szybciej i poczułam, że zaraz dojdę. Duff zwolnił trochę, by opóźnić ten moment... Zacisnęłam ręce na kołdrze i zagryzłam wargi. "O Boże...". Chłopak znów przyśpieszył, następnie zwolnił. I tak parę razy.
Po chwili wygięłam ciało w łuk, wydając z siebie okrzyk rozkoszy, a blondyn doszedł chwilę później. Opadłam na spoconego chłopaka.
- Kocham się - wyszeptał.
- Też cię kocham - odpowiedziałam.
Chłopak się roześmiał i zanucił:
She was a fast machine, she kept the motor clean,
She was the best damn woman that I'd ever seen
She had the sightless eyes, tellin' me no lies,
Knockin' me out with those American thighs
Takin' more than her share, had me fightin' for air,
She told me to come but I was already there
'Cause the walls start shakin', the earth was quakin',
My mind was achin', we were makin' it and you-
Shook me all night long!
Yeah, you-
Shook me all night long!

XXX - SLASH


Leżałem sobie spokojnie na sofie i słuchałem przytłumionych dźwięków AC⁄DC, dobiegających z... A co mnie to, fajna muza. Te poryte łby, wyglądające z resztą niczym Mikołaje-Pedofile, wyszły jakiś czas temu do monopolowego po napój Bogów... Danielsa, znaczy się. Zostałem w domu sam, nie licząc...
No właśnie. Gdzie oni są?
Omiotłem spojrzeniem włosów cały pokój. Wzruszyłem moimi slashowymi ramionami, po czym zwlokłem mój seksowny slashowy tyłeczek z sofy i podreptałem do kuchni. Dziwne uczucie wejść tam i nie zastać tego chorego psychicznie chochlika. Co, nie wierzycie mi? Raz próbowała użyć moich włosów zamiast ścierki, która się gdzieś zapodziała. Oprócz tego kiedyś włamała się do mojego pokoju i w nim POSPRZĄTAŁA. Nienormalna, prawda?
Skierowałem me slashowe kroki na piętro. I wtedy odnalazłem źródło tej zarąbistej muzyki. Dobiegał z pokoju Zuzy. Już chciałem do niego wejść bez pukania, jak to miałem w mym slashowym zwyczaju, ale powstrzymały mnie jęki dochodzące ze środka. Otworzyłem szeroko oczy, a następie jedno z nich zbliżyłem do dziurki od klucza.
...
...
...
Hehehe :>



_______________________________________________
Tak jak pisałam: spłonę w piekle. Komentujcie.